Ludzie STX Next | Dorota i jej wiolonczela
Dorota była jedną z pierwszych osób, którą zobaczyłam na korytarzach STX-a w dniu mojej rekrutacji. Pamiętam, jak uśmiechnęła się do mnie, gdy wchodziłam do salki konferencyjnej na spotkanie rekrutacyjne. Szczerze, dodało mi to otuchy! O muzycznej pasji Doroty Wróbel-Mirowskiej dowiedziałam się podczas zeszłorocznej edycji PyCona w Ossie. Przypadkiem zgadałyśmy się, że obie lubimy Leszka Możdżera. Dalej temat muzyki rozwinął się sam.
– W wieku 6 lat zaczęłam grać na wiolonczeli. Wymagało to ogromnych nakładów pracy, żeby grać. Po 8 latach grania naprawdę mi się spodobało, jednak z powodu zapalenia ścięgna musiałam to ograniczyć – opowiada Dorota.
Odkąd pamięta, jest związana z muzyką. Kończyła studia z realizacji dźwięku, same studia były dla niej atrakcyjne pod względem technicznym.
– Bycie profesjonalnym muzykiem jest ryzykownym, podatnym na brak wypłaty zajęciem. Złamiesz rękę i nie możesz zarabiać. Robi Ci się bąbel na palcu – nie możesz ćwiczyć. Tracisz słuch – nie możesz koncertować. Z tyłu głowy zaczęłam myśleć co dalej…
Jako kierunek magisterki wybrałam studia stricte związane z Internetem i programowaniem. Później podyplomówka z programowania aplikacji internetowych w Pythonie – uzupełnia.
Odskocznia
– Wiolonczela wciąż jest obecna w moim życiu, jednak gram na niej wtedy, gdy ktoś mnie namówi. Musiałabym grać codziennie, żeby nie wyjść z wprawy – kontynuuje swoją opowieść Dorota.
– Profesjonalne tworzenie muzyki wymaga wiele samodyscypliny, nie ma urlopów, nie ma wakacji. Trzeba być przygotowanym na to, że ciągle doskonali się warsztat. Wiolonczela jako pasja? Właśnie tak. Pasja powinna być odskocznią, a nie źródłem przychodu, przyjemnie jest ją sobie dozować!
Dorota jest drobną osobą, niełatwo było wyobrazić ją sobie z wielkim pokrowcem na instrument na plecach. – To pudło było większe ode mnie! – śmieje się.
Najciekawszy utwór grany na wiolonczeli?
– Pamiętam, gdy jeszcze w liceum wspólnie z trzema innymi wiolonczelistkami grałyśmy utwory zespołu Apocaliptica. Współpracowałyśmy wówczas z rumuńskim wiolonczelistą, który przesyłał nam nuty.
Najtrudniejszy utwór?
– Każdy kolejny! 10 utworów ćwiczy się średnio przez pół roku, z każdym rokiem podnosząc poprzeczkę coraz wyżej. Najtrudniejszy utwór jaki grałam to chyba ten grany podczas warsztatów orkiestrowych w Berlinie, suita z baletu Romeo i Julia Prokofiewa. To zupełnie inne wrażenie słyszeć muzykę w środku orkiestry oraz zupełnie inne odbierać ją z widowni. Każdy muzyk w orkiestrze gra swoją partię dzieła, Twoim zadaniem jest słuchać każdego głosu z osobna, aby dokładnie wiedzieć z kim zagrać – mówi Dorota.
Wiolonczela to jednak nie jedyna pasja Doroty. Okazuje się bowiem, że mocno fascynuje ją także… muzyka cerkiewna. Nie sposób zapytać o to, skąd pomysł na tak oryginalne hobby?
– Mój mąż jest po dyrygenturze chóralnej, założył własny chór. Muzyka cerkiewna jest bardzo wygodna do śpiewania, dodatkowo jest piękna harmonicznie – kontynuuje swoją opowieść Dorota.
Chór, do którego przynależy Dorota, liczy kilkanaście osób w wieku 17-76 lat. Próby odbywają się raz w tygodniu, a co pół roku odbywa się koncert chóru. Tematyka pieśni jest oczywiście religijna. – Nie musisz zabierać ze sobą instrumentu na próbę. Po prostu spotykamy się i wspólnie śpiewamy. Talent to jedna kwestia, natomiast bez prób daleko się nie zajdzie. Zdarzało mi się wstawać o 5 rano żeby ćwiczyć – mówi nasza bohaterka.
Butla po… gazie
– Oprócz wiolonczeli mamy w domu również hapi rum oraz instrumenty perkusyjne z instrumentarium Carla Orffa. Pięknie brzmią, a dodatkowo nasz hang drum zrobiony jest z butli po gazie – uśmiecha się nieco tajemniczo nasza bohaterka.
Dorota zaznacza, że każdy odbiera muzykę na swój sposób. Ocena jest bardzo subiektywna. Zupełnie inaczej niż w programowaniu, gdzie wyraźnie widać efekty pracy kiedy coś działa, a jakość kodu można obiektywnie technicznie ocenić.
Jak widać, pewne rzeczy – mimo zupełnego braku zbieżności – można połączyć. A jakie jest Wasze pozaprogramistyczne hobby?